Ewa Klepacka – Gryz, psycholog, terapeuta (www.terapiavia.com), autorka poradników psychologicznych, tekstów w magazynie Sens, felietonistka w magazynie informacyjnym Łódź kreuje innowacje. Z Joanną Rubin rozmawia o niebezpiecznej mocy zwalania odpowiedzialności na innych.
Ewa Klepacka – Gryz jest też współtwórczynią autorskiej metody pracy z symptomami w ciele (bólami, chorobami, dysfunkcjami). Prowadzi warsztaty rozwojowe i tematyczne. Zajmuje się terapią osób cierpiących na dolegliwości psychosomatyczne np. migreny, bóle kręgosłupa, terapią kobiet będących w kryzysie. Jest autorką 8 poradników psychologicznych, w tym: „Miłość przed 50-tką”. Wkrótce ukaże się jej nowa książka: ,,Różowa rękawiczka. Historie zapisane w ciele”, która napisała wspólnie z Jackiem Sobolem.
Joanna Rubin/ Pani Ewo, czasami jesteśmy skoncentrowani wyłącznie na sukcesach zawodowych, gromadzeniu dóbr materialnych, bo to daje nam poczucie bezpieczeństwa. Daleko można zajść taką drogą?
Ewa Klepacka – Gryz: To złudne poczucie bezpieczeństwa, bo uzależnione od warunków zewnętrznych, a przez to w małym stopniu zależne od nas samych. Wystarczy, że coś pójdzie nie tak np. stracimy pracę, nie awansujemy mimo, że tak bardzo na to liczyliśmy, albo z jakiegoś powodu nie będziemy w stanie pracować tak dużo jak do tej pory i… nasze iluzyjne poczucie bezpieczeństwa runie jak domek z kart. Stawianie na zewnętrzne poczucie bezpieczeństwa to mało bezpieczna inwestycja.
Moi pacjenci to często właśnie ludzie, którzy budowali swoją tożsamość na pracy, dobrej pensji, pokaźnym kredycie, który miał zapewnić im dostęp do pożądanych dóbr materialnych. I nagle, pewnego dnia ta misternie budowana wieżyczka runęła i nie było się na czym oprzeć. Kiedy pytam takiego człowieka – kim teraz jesteś bez pracy, przyjaciół, drogiego mieszkania, samochodu itp.? Okazuje się, że jedyne, co pozostało czy ujawniło się, to bolesne symptomy w ciele: wielka pustka, czarna zasysająca dziura w okolicy brzucha u kobiet, albo ucisk w klatce piersiowej u mężczyzn.
Z jakimi więc wyzwaniami zderzają się uczestnicy rynku pracy?
Z tym wszystkim, czego boimy się najbardziej. Z nieprzewidywalnością, częstymi zmianami, brakiem kontroli, uzależnieniem od innych np. rynku pracy, pracodawcy. A często także koniecznością zaprzeczenia samemu sobie – własnym wartościom, celom, potrzebom za cenę utrzymania się na rynku pracy.
Jaki może być finał tych zderzeń?
Scenariusz zwykle jest podobny. Najpierw pojawia się chęć walki i mówimy: – dam radę, w końcu jestem silny, silna. Później następuje próba przystosowania się do istniejących warunków: – muszę to wytrzymać, dzisiejszy świat właśnie tak wygląda. Czasami zaprzeczanie: – nie jest ze mną jeszcze tak źle, inni mają gorzej. Potem pojawia się depresja, albo dokuczliwe symptomy w ciele. Częste infekcje, bóle kręgosłupa, problemy z żołądkiem i inne choroby psychosomatyczne. Kiedy ciało wkracza do akcji, nie sposób tego zlekceważyć.
M.Feldenkrais powiedział, że jeżeli wiesz, co robisz – wszystko, co robisz jest dobre. To też podstawowa dewiza Pani metody pracy. Jaka jest Pani opinia po doświadczeniach zawodowych, czy wiemy, co robimy ze swoim życiem?
Jeśli wiemy, to nie ma problemu. Jeśli mam świadomość, że tkwię nawet w toksycznym związku, albo w pracy, której nie lubię, nie cenię, ale zdaję sobie sprawę, że zyski z tych przedsięwzięć ciągle jeszcze przewyższają straty, to wszystko w porządku. Bo planuję sobie, że np. zostanę w korporacji dopóki nie spłacę kredytu, a przez ten czas całą swoją energię inwestuję w wymyślanie swojego biznesu. Jest OK.
Jeśli zaś w pracy i w życiu kieruję się zewnętrznymi wyborami, które tak naprawdę są mitami typu np. etat w korporacji zapewnia bezpieczeństwo finansowe albo, że lepiej być w byle jakim związku niż samemu, a moje serce i ciało tak naprawdę buntują się przeciwko życiu jakie sobie wymyśliłam – zaczynam chorować.
Jakie więc konsekwencje rodzić może nonszalancja wobec strategii życiowych, czyli niedbanie o rozwój, o odpoczynek, poprawne odżywianie, zdrowe relacje?
To nie strategie życiowe tylko życie w równowadze, czyli zachowanie odpowiednich proporcji pomiędzy: pracą, rodziną, czasem na rozwijanie pasji, odpoczynkiem.
Konsekwencje braku równowagi są zawsze takie same, czyli poczucie braku sensu życia, obniżony nastrój, dolegliwości psychosomatyczne. A także bolesne doświadczenia życiowe np. strata pracy, związku, problemy finansowe. W myśl zasady, że na zewnątrz mamy to, co w środku, czyli nasze realne życie jest odbiciem naszego stanu wewnętrznego.
Proszę nie utożsamiać tego z obwinianiem kogokolwiek, bardziej chodzi właśnie o brak świadomości tego, co robię i co się ze mną dzieje.
Współpracuje Pani z mgr Jackiem Sobolem – rehabilitantem i terapeutą manualnym, właścicielem Przychodni Rehabilitacyjnej ORTO. Opracowaliście autorską metodę terapii. Na czym ona polega?
Głównym celem naszej terapii jest pomoc pacjentowi w integracji głowy, serca i ciała, czyli połączenie symptomów z ciała z uczuciami – z tymi autentycznymi, a nie z głowy – i z decyzjami, przekonaniami, celami.
Ja, pracuję z głową pacjenta: wysłuchuję jego historii życiowych, kłopotów, pomysłów na życie, sposobów radzenia sobie z trudnymi sytuacjami itp. Czyli tak, jak pracuje klasyczny terapeuta stosujący w pracy metody eklektyczne. Jacek pracuje z bólem i dyskomfortem w ciele.
Raz w miesiącu nasi pacjenci mają sesje łączone, na których jesteśmy obydwoje. Sesje te są bardzo intensywne i dla pacjenta, i dla nas. Trudno ująć w słowa to, co się na nich dzieje, bo to zależy od tego, z czym przychodzi pacjent. Czasami pracujemy nad dokuczliwym symptomem np. gulą w gardle, albo bólem brzucha. Innym razem odgrywamy razem z pacjentem bolesną relację jego z rodzicami, czy z partnerem. Bywa, że proponując konkretne ćwiczenia pomagamy mu odważyć się na podjęcie trudnej decyzji.
Są też takie sesje, kiedy pacjent płacze leżąc zawinięty w koc, a my siedzimy i trzymamy go za ręce. Więcej o naszej metodzie będzie można przeczytać w książce, która ukaże się jesienią tego roku. Cel jest zawsze ten sam. Różnymi metodami pomagamy człowiekowi dotrzeć do autentycznych emocji, powiązać je z problemami zdrowotnymi, skojarzyć z sytuacją życiową i podjąć świadomą decyzję, co dalej.
W jaki sposób te metody wspierają Waszych klientów. Proszę podać kilka przykładów.
Na przykład trafia do nas mężczyzna z bólami w klatce piersiowej. Badania lekarskie są w normie, ale mężczyzna czuje się coraz gorzej. Nie jest w stanie pracować, jego małżeństwo jest w kryzysie, przyjaciele radzą: weź się w garść. A on sam ma myśli samobójcze. Mężczyzna twierdzi, że kiedy próbuje rozładować stres w siłowni – ból się nasila, a gdy wykonuje zalecone ćwiczenia relaksacyjne – pojawia się silny lęk, że sobie nie poradzi, że świat go wykorzysta itp.
Jak w tej sytuacji reagujecie?
Zaczynamy pracę od skontaktowania go z jego symptomem tzn. bólem w klatce piersiowej – bo to najbardziej autentyczny komunikat jego ciała. Na każdej kolejnej sesji coraz bardziej jasne staje się, że w jego ciele jest mnóstwo zablokowanych emocji wynikających z relacji z ojcem.
Zaczynamy pracować nad tymi relacjami. Symbolicznie np. odgrywając scenki, albo prosząc pacjenta, żeby napisał list do ojca. I nie chodzi o to, żeby ten list dał ojcu, a jedynie o to, by miał okazję, po raz pierwszy w życiu uświadomić sobie i przelać na papier uczucia, których doświadczył, kiedy ojciec go upokarzał, dewaluował jako mężczyznę, a tym samym odcinał od poczucia bezpieczeństwa i męskiej siły. Te uczucia nadal w nim są. W dniu, w którym pacjent powiedział na głos: – mój ojciec był tyranem, nie umiał mnie kochać – poczuł, że może wziąć głębszy oddech.
To bardzo ciekawe. Jak działa nasze ciało?
Nasze ciało rejestruje wszystkie bodźce i zewnętrzne i wewnętrzne. Nawet te, których sobie nie uświadamiamy.
Bodźce te wywołują w nas konkretne uczucia. Jeśli z jakiegoś powodu je wypieramy np. z lęku, żeby nie bolało, albo dlatego, że są społecznie nieakceptowane, one nie znikają. Tylko odkładają się w ciele w postaci bolesnych napięć. Napięcie powoduje brak ukrwienia tkanki, a w efekcie ból. W każdym napięciu w ciele zamknięta jest osobista trauma człowieka, bolesne wydarzenie, czasami z bardzo dalekiej przyszłości.
Nie zawsze trzeba odgrzebywać owo wydarzenie, ale zawsze warto przeżyć emocje czy uczucie, które powoduje napięcie i ból.
Jak jeszcze możecie wesprzeć pacjentów?
Pewna pacjentka trafiła do nas z powodu braku energii. To ostatnio częsty problem wielu ludzi.
Medycznie wszystko było OK., ale ona każdego dnia zmuszała się, żeby wstać z łózka, pójść do pracy. Po pracy spędzała czas, siedząc na kanapie. Najgorsze było to, że dotąd aktywna, niezależna, z ogromną inicjatywą, nie chciała zaakceptować tego stanu. Była przerażona tym, co się z nią dzieje, wściekła na swoje ciało i błagała o pomoc.
Przede wszystkim pracowaliśmy nad tym, żeby zaakceptowała ten stan zatrzymania, poczuła go w pełni i przeżyła, bez poganiania swojego ciała. Ten proces był dla niej bardzo trudny. Wiele razy brakło jej cierpliwości, pojawiało się dużo gniewu i złości, a złość to emocja silnie energetyzująca. Przez kilka kolejnych sesji nie chciała położyć się na stole do masażu, nie była w stanie się odprężyć, bo to według niej, oznaczałoby, że się poddała. Przełom w terapii nastąpił w dniu, kiedy zdecydowała się przestać walczyć ze swoim ciałem, położyła się na stole, przyjęła zmęczenie ciała, pozwoliła sobie na płacz z bezsilności.
Zajmuje się Pani terapią osób, które mają zaburzenia odżywiania. Czym jest zaburzenie odżywiania i jak wpływa na nasze codzienne funkcjonowanie?
Zaburzenia odżywiania to nałóg. Taki sam jak alkoholizm czy narkomania. Podstawowym mechanizmem nałogu są działania kompulsywne, czyli przymus powtarzania. To może być kompulsywne objadanie się, głodzenie albo prowokowanie wymiotów. Kompulsja to jedyny znany osobie uzależnionej sposób na obniżenie napięcia. Po kompulsji pojawia się chwilowa ulga, ale zaraz potem poczucie winy, wstręt do siebie i napięcie znowu rośnie, a kiedy sięga zenitu – trzeba je jakoś obniżyć i mamy zamknięte koło.
Pracując z tego typu pacjentami szybko zrozumiałam, że zaburzenia odżywiana, zwłaszcza kompulsywne objadanie się, czego efektem jest nadwaga – to często jedynie przykrywka dla innych, trudniejszych problemów pacjenta np. lęku przed bliskością, czy samotnością. Ponad 80% moich pacjentów z nadwagą tak naprawdę potrzebowało pomocy wcale nie w sprawie zrzucenia zbędnych kilogramów. Niestety, kiedy próbowałam im to uświadomić, często rezygnowali z terapii. Bo działali w modelu: pół roku się odchudzam, potem czekam na efekt jo-jo, odzyskuję zrzucone kilogramy, a potem… kolejna dieta typu cud, kolejny terapeuta, poszukiwanie magicznej tabletki itd. To był ich sposób na życie, nie mięli ochoty, ani odwagi go zmieniać.
Jak zabrać się za leczenie tego nałogu?
Moim zdaniem zaburzenia odżywiania, podobnie jak inne uzależnienia najskuteczniej leczy się w terapii grupowej. Na wspieranie osób, które przychodzą na terapię, żeby ponarzekać, że znowu miały wpadkę, nie mogły oprzeć się pokusie zjedzenia batonika – szkoda mi czasu, bo to nie o to chodzi.
Jak w perspektywie lat, zaburzenie odżywiania może wpływać na nasze moce zawodowe, środowisko pracy?
Nasze moce zawodowe i życiowe oczywiście spadają, bo spada nasza energia i zaczynamy chorować.
Ponadto, jak wynika z badań, polscy pracodawcy coraz częściej dyskwalifikują osoby z nadwagą. Pamiętam, kiedyś trafiła do mnie pacjentka, która została zwolniona z pracy z tego powodu. Jej praca wymagała częstych lotów służbowych, a ona nie mieściła się w pojedynczym fotelu samolotowym.
To bardzo bolesne doświadczenie, natomiast z pełnym przekonaniem twierdzę, że jeśli masz nadwagę, ale nie cierpisz na zaburzenia metaboliczne czy hormonalne, bo tu zawsze potrzebna jest solidna diagnoza medyczna – twój prawdziwy problem leży gdzie indziej.
Gdzie?
I znowu wracamy do najważniejszej sprawy, czyli do świadomości.
Większość z nas boi się wyłożyć karty na stół, czyli odkryć, nawet przed samym sobą, jak to z nami naprawdę jest. Dlaczego nasze życie wygląda tak, a nie inaczej? A jeszcze bardziej odważyć się, by zmienić samego siebie. Bardzo chcemy zmieniać świat: szefa, partnera, realia życia, ale siebie – nie. Ten fakt pociąga za sobą, niebezpieczne moim zdaniem, uzależnienie się od terapii, terapeuty. Tyram jak wół, nienawidzę swojej pracy, narzekam na świat, ludzi, płacę za terapię, chodzę na nią latami i oczekuję, że terapeuta zmieni to wszystko, co mi w świecie, życiu nie pasuje.
Jak zmierzacie się z takimi sytuacjami?
Dlatego, my z Jackiem coraz większą uwagę przywiązujemy do wolności i niezależności pacjenta. Terapia, którą proponujemy często ogranicza się do kilku sesji łączonych. Jest takim pchnięciem kuli, wypuszczeniem strzały z łuku, nadaniem toru. Reszta leży w rękach pacjenta.
Z coraz mniejszą ilością pacjentów spotykam się regularnie, co tydzień. Chcę w ten sposób ustrzec siebie i człowieka, który przychodzi do mnie ze swoim problemem, przed uzależnieniem, przed rutyną zgodnie, z którą pojawiasz się w moim gabinecie tylko po to, by obniżyć napięcie. Poużalać się, dostać gotową receptę i dalej nie robić niczego ze swoim życiem. Coraz częściej prowadzę terapię on-line, za pomocą maili, co zmusza pacjenta do czucia, przelania na ,,elektroniczny papier” swoich emocji, bez wstydu i zażenowania, w zaciszu własnych czterech ścian. W chwili, kiedy odczuwa taką potrzebę.
Dziękuję Pani Ewo za rozmowę.
Źródło: http://nakawie.pl ; wywiad przeprowadziła: Joanna Rubin