Kiedy pacjent pojawiający się po raz pierwszy w gabinecie mówi: ,,Jest pani moją ostatnią deską ratunku” wiem, że terapia będzie długa i trudna, albo… skończy się po trzech konsultacjach, kiedy uczciwie przyznam, że nie podejmuję się pracy, bo nie jestem w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za życie drugiego człowieka.
Pacjent przychodzi ze swoim problemem/kłopotem, który tak naprawdę jest kwintesencją jego osobistej historii – indywidualnego scenariusza zranień. ,,Jestem dzieckiem alkoholika”, ,,Ludzie mnie odrzucają”, ,,Ciągle wybieram niewłaściwych mężczyzn”, ,,Nie potrafię wyjść z toksycznej relacji”, ,,Nie radzę sobie ze zmianami” – to bolesna historia, którą człowiek niesie przez życie, rozpisana na dwa takty. Jeden w głowie, w postaci: myśli, przekonań na swój temat, racjonalizacji. Drugi w ciele: w postaci napięć, bólu a czasami już zmian strukturalnych.
A nasze serce i dusza zostają gdzieś na boku, łkając w osamotnieniu.
Osobiste historie są ważne przede wszystkim dla pacjenta, który wierzy, że ktoś (jakiś super specjalista: terapeuta, wróżka, szaman), albo coś (magiczna tabletka, cudowna metoda) potrafią odwrócić jego zły los. Dla mnie ważne są przede wszystkim emocje (te prawdzie), które w związku z nimi odczuwa. Kiedy pytam: ,,Co czujesz, kiedy kolejny raz trafiasz na niewłaściwego mężczyznę?”, albo: ,,Jak to jest być odrzuconą?” – zwykle dostaję odpowiedź: ,,Myślę, że…” i już wiem, że będziemy rozmawiać o tym, co w głowie, o myślach a nie o uczuciach. Ta droga prowadzi donikąd.
Bezustanne rozmowy o tym, co wydaje ci się, że czujesz, przywoływanie historii z przeszłości, to zapowiedź terapii ciągnącej się latami. Już nie chcemy w ten sposób pracować.
Pacjenci, których Jacek nazywa gold chicken, wędrują od gabinetu do gabinetu, coraz bardziej przekonani, że nikt nie potrafi im pomóc.
Jeśli ktoś, jakiś terapeuta składa obietnicę, że tylko on i nikt inny nie potrafi ci pomóc, że zna metodę na rozwiązanie twojego problemu, uciekaj gdzie pieprz rośnie.
Twoja osobista historia, scenariusz powtarzający się od lat jest zapisany w twoim ciele. Zupełnie nieświadomie przyciągasz ze świata sytuacje, wydarzenia, które go uaktywniają po to, byś wreszcie mogła poczuć i przeżyć wszystkie emocje mu towarzyszące. Kiedy byłaś dzieckiem, mechanizmy obronne chroniły cię przed przeżywaniem, bo emocje były zbyt silne dla dziecka. Dziś jesteś w stanie to zrobić.
Jak twierdzi Eckhart Tolle, nauczyciel duchowy, autor książek z dziedziny duchowości, emocje powstają na styku ciała i umysłu. Są reakcją ciała na umysł – odbiciem umysłu w ciele. Im bardziej identyfikujesz się z myśleniem, z osądami i interpretacjami, im mniej jesteś obecna jako obserwująca świadomość, tym silniejszy będzie ładunek energii emocjonalnej. Jeśli nie potrafisz odczuwać własnych emocji lub jeśli odcinasz się od nich, doświadczasz ich w końcu na poziomie fizycznym, kiedy objawiają się jako symptomy lub problem.
Emocje często niewiele mają wspólnego z tym, co się wydarza w twoim życiu ,,tu i teraz”, np. lęk (w przeciwieństwie do strachu, który jest emocją ostrzegającą cię przed realnym niebezpieczeństwem) – w sensie psychologicznym pozbawiony jest jakiegokolwiek związku z konkretnym, bezpośrednim wydarzeniem. Przejawia się w wielu formach, jako: niepokój, zmartwienie, obawa, nerwowość, napięcie/sztywność, fobia itp. Dotyczy zawsze czegoś, co może się wydarzyć, a nie tego, co aktualnie się dzieje. Ty jesteś ,,tu i teraz”, w chwili obecnej podczas gdy twój umysł przebywa w przeszłości bądź w przyszłości. Opowiadanie stale na okrągło swoich osobistych historii to znak, że utożsamiasz się z umysłem, jesteś odcięta od autentycznego czucia. Twoje, nierozumiane przez ciebie ciało, stale znajduje się w pogotowiu lękowym. A tymczasem, jak twierdzi Tolle, obecna chwila jest wszystkim, co masz.
Identyfikowanie się z umysłem oznacza uwięzienie w czasie – przymus życia wyłącznie rozpamiętywaniem tego, co się wydarzyło, lub oczekiwaniem, że ktoś odmieni twój los.
Bezustanne wałkowanie swojej historii, w kółko tego samego zużywa mnóstwo energii życiowej. Tymczasem w twoim ciele działa ogromna inteligencja, która nie ma nic wspólnego z myśleniem.
Na własne życzenie pielęgnujemy w sobie rozmaite lęki: przed porażką, odrzuceniem, wyśmianiem. zranieniem – każdy rodzaj lęku to tak naprawdę lęk przed utratą kontroli, przed nieznanym, przed śmiercią. Jeśli utożsamiasz się z umysłem, ze swoimi osobistymi historiami, jesteś odłączona od źródła swojej prawdziwej mocy – głębszego ja, zakorzenionego w istnieniu, wtedy stale towarzyszy ci lęk.
Inny rodzaj lęku, który większości z nas towarzyszy to głęboko zakorzenione poczucie braku pełni; niedostatku. Tęsknota za czymś, na co, jak nam się wydaje, nie zasługujemy: za bezwarunkową miłością, idealnym zdrowiem, sukcesem zawodowym itp. Ta tęsknota powoduje, że stale gonimy za czymś, na dodatek nie wierząc, że kiedykolwiek uda nam się to ,,coś” dogonić. ,,Gdybym tylko mogła, potrafiła, dostała…” – tłumaczą pacjentki rozmarzonym głosem. A kiedy pytam, co wtedy by się stało, jak wyglądałoby jej życie, co by czuła? – patrzą na mnie ze zdziwieniem, że nie rozumiem iż chodzi jedynie o marzenia, które mogą choć trochę osłodzić codzienne, szare życie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że opowiadanie osobistej historii czy rozpamiętywanie, ,,co by było gdyby było”, to jedyny, znany większości sposób, na poruszenie emocji i obniżenie napięcia. Niestety mało skuteczny. Bo prawdziwy ból/cierpienie zamrożone są w ciele (a nie w głowie) i ujawniają się w mowie ciała.
Kiedy pacjent przychodzi na nasze wspólne sesje, pierwsze pytanie jakie mu zadajemy to: Czego od nas potrzebujesz?
Zadaję pytanie i obserwuje mowę ciała pacjenta: jak mówi, jak oddycha? Ludzie zwykle nie wiedzą na czym polega mowa ciała. Dlatego nowych pacjentów obserwuję już od momentu, kiedy siedzą pod gabinetem. To pytanie zwykle wywołuje zakłopotanie, ale mnie nie chodzi o odpowiedź. Sam wyraz twarzy, ustawienie poszczególnych części ciała: stóp, kolan, miednicy, ramion, barków, głowy, mowa, handling, czyli praca rąk mówią wszystko o napięciu w całym ciele. Pacjent nie jest w stanie niczego ukryć, jego ciało odkrywa całą prawdę. Wtedy też widzę czy pacjent będzie w stanie położyć się na łóżku do masażu, czy może napięcie w ciele jest tak duże, że położenie – pozycja prowokująca otwarcie się – będzie zbyt zagrażająca, przez co dodatkowo wzmocni napięcie. Ważna jest też dla mnie możliwość obserwacji procesu oddychania: jakim torem oddycha, jak pracuje klatka piersiowa. Często proszę również, by pacjent swobodnie pochodził po pokoju. Obserwuję jego zachowanie, sposób poruszania się, rytmiczność chodu, koordynację ruchową, napięcie, to, jak się czuje w nowym pomieszczeniu. Czasami proszę, by poprzestawiał coś w pokoju, wziął do ręki coś, co przykuwa jego uwagę. Jeśli widzę że napięcie jest mniejsze, proszę by położył się na łóżku w takiej pozycji, w jakiej zwykle zasypia.
Pacjent zwykle przyjmuje taką pozycje, że chroni pewne obszary swojego ciała np. ręce splecione na klatce piersiowej, ściśnięte kolana, mimowolne poruszanie nogami, ręce zaciśnięte na brzuchu, założona noga na nogę – zamknięta miednica. To jest dla mnie sygnał, że położenie takiego pacjenta na plecach może wywołać sprzeciw ciała (nawet jeśli głowa/rozsądek wyrażą zgodę). W takich sytuacjach czasami próbuję położyć pacjenta na boku, z podkulonymi kolanami – pozycja bezpieczna. Nie jest bez znaczenia położenie na lewej czy prawej stronie: lewa strona to serce – jeśli serce jest zranione, pacjent chroni je, trudniej będzie mu położyć się na prawej stronie i otworzyć klatkę.
Przez cały czas muszę być bardzo uważny, żeby ciało się przede mną nie zamknęło.
Ważny jest również mój sposób pochylenia nad pacjentem, płynność ruchów, ułożenie dłoni – czasami np. kiedy chcę położyć dłonie na klatce piersiowej, albo brzuchu pacjentki, kładę je na jej dłoniach, bo czuję że to jest dla niej mniej krępujące.
Jeżeli mam pacjenta bólowego, układam go tak, żeby go nie bolało, bo ból wywołuje strach, napięcie. Jeśli nie ma bólu staram się wyczuć ciało, jego lęki, traumy – jego osobistą historię. Ale najpierw muszę zdobyć zaufanie pacjenta, a przede wszystkim jego ciała.
Czasami pacjent ze względu na sytuacje życiową (np. pacjentka przed rozprawą rozwodową) świadomie nie chce się rozluźnić, bo czuje, że napięcie pomaga mu zmierzyć się z trudnościami, bo napięte ciało jest w gotowości do walki czy obrony. Świadome, sytuacyjne, krótkotrwałe napięcie, to dobre napięcie. Najważniejsze jest by zwrócić na nie uwagę pacjenta a także pokazać, w jaki sposób sam może je obniżyć.
Ostatnio przed wspólnymi sesjami mówię Jackowi coraz mniej o pacjentach, nie chcę, żeby sugerował się ich historiami, polegam na jego czuciu. Zwykle już na pierwszej sesji, obserwując ciało pacjenta, wie o nim tyle, ile ja po pół roku terapii.
Dużym problemem dla każdego z nas jest ustawienie głowy i ciała w statyce tak, żeby ciało było rozluźnione. Trzeba znaleźć złoty środek w tym napięciu, ciało samo z siebie nigdy nie wydatkuje energii więcej niż potrzeba. To człowiek przez swoje emocje nasila napięcie.
Prawdziwe emocje przeżywamy w bezruchu. Moim zadaniem w terapii jest przekonać pacjenta, by ,,wyszedł z głowy” – przestał koncentrować się na swojej osobistej historii. Jacek uczy pacjenta docierać do scenariusza zranień zamrożonego w ciele.
(fragment książki ,,Różowa rękawiczka. Historie zapisane w ciele" Ewa Klepacka – Gryz, Jacek Sobol)